czwartek, 4 kwietnia 2013

Co za dzień... (Kaly)

   Postanowiłam coś na szybko nabazgrać, jako że mam obecnie krótkotrwały dostęp do internetu. Dzięki tacie, bo mają problem z porozumiewaniem się przez Skype, i bez Klaudii oczywiście ani rusz. Jestem strasznie zmęczona, więc i to nie pomoże mi w napisaniu notki, ale się postaram, bo dawno nic nie dodawałam. Wina sprzętu. x_x
   Wstałam około 9 rano. Jako, że 6 klasy mają egzaminy, to my nie poszliśmy do szkoły. I super! Zjadłam śniadanie, naszykowałam się i wyprułam autobusem do Natalii o 10. Pomogłam jej w pracy na matematykę, przy okazji poprawiłam coś tam u Mateusza (dostałam za nią 10zł!).. Rozmowy z Siłuchem przez sms są takie wciągające. A na żywo jeszcze lepsze. Polecam zaprzyjaźnienie się z nim. O 15 poszliśmy na autobus, z zamiarem wyruszenia do Warszawy do mojej (miejmy nadzieję) przyszłej szkoły. Beka z typów w tramwaju, Klaudia słucha i tłumaczy sobie z angielskiego o czym gadają. I jeden miał ładne oczy. ;] Lubię "obcych" w Warszawie, lubię. 
   No, nevermind. W technikum niemal od razu mi się spodobało, mimo niechęci moich towarzyszy (nietolerancyjni ludzie!), więc ja jako chyba jedyna zainteresowana (no, może jeszcze Siłuch) zawzięcie słuchałam naszego przewodnika. Na spotkania z Dyrekcją nie pójdę nigdy więcej, nuda taka, że mogłabym tam zasnąć! Jedyne co to przerażają mnie te wszystkie języki oprogramowania, czy je załapię w ogóle. 15 dziewczyn na 800 uczniów, SPOKO! 
   A także nigdy więcej nie posłucham się Siłucha w sprawie powrotu. Dobra, wiedziałam, że będziemy wracać w ciemno, jak pisał mi wcześniej w smsie, ale żeby tak dosłownie!? Półtorej godziny jeśli się nie mylę, błądziliśmy po Warszawie, aż ze zmęczenia i braku orientacji w terenie kręciło mi się w głowie. Byłam zmęczona, a pomógł mi jedynie Tiger, który jakoś tam doprowadził mój umysł do stanu "trzeźwości". Na szczęście mam takiego farta, że zdążyłam spokojnie (i jeszcze czekałam) na mój autobus około 21. Gardzę Warszawą so much.
   Nie będę opisywać powrotu, bo to nie ma sensu. Dużo emocji. Wróciłam cała przemoczona, włosy od deszczowej wody pokręciły mi się jak u barana... Mama spytała tylko czy dłużej nie mogłam, i pozwoliła mi nawet nie iść jutro do szkoły. Nie zrobiłam nawet pracy domowej z polskiego, bo jest tego tak dużo, że nawet Kamila powiedziała, że tydzień by jej zajęło ogarnianie tego. Póki co trzeba nauczyć się modlitw i przykazań na jutro (sprawdzian - bierzmowanie), a raczej odświeżyć sobie pamięć, bo przecież je znam. I oczywiście kolejna próba porozumiewania się z tatą tomorrow. Herrlich! 
   Łukasz, kocham Cię najmocniej na świecie, pomimo tylu kłótni (po których zawsze się godzimy) i tylu złych rzeczy, które robię. Kocham kocham kocham, i nic (absolutnie) tego nie zmieni! Hehe, słodko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz