piątek, 17 maja 2013

Dzień w Warszawie. (Kaly)

     Zastanawiałam się nad tym, czy by dziś nie pójść sobie do szkoły. Ale jako, że robiłam z chemii krzyżówkę w nocy, to jednak musiałam się poświęcić, chociaż i tak tylko na 3 lekcje. 
     Na polskim dowaliła kartkówkę, z której nic nie umiałam, i której nawet nie będę poprawiać. I tak wychodzi mi czwórka (i nie ma szans na mniejszą/większą ocenę), więc nawet nie ma co się starać więcej. Jeszcze dwie lekcje i zwinęłyśmy się z Natalią do Warszawy. Po drodze zagarnęłyśmy Łukasza, w dodatku jeszcze wzięłyśmy Siłuszka i pojechaliśmy. Nie radzę Wam jeździć z Siłuchem gdziekolwiek. Jego napady śmiechu są zaraźliwe, ale przynajmniej śmieszne. Nie powiem, ładnie w tej szkole, nie to co w Zajączku. Weszłam do sekretariatu, milusia paniusia grzecznie mnie przywitała i pożegnała jeszcze śpiewniejszym tonem, że aż wyszłam z pełnym uśmiechem na ustach. Myślę, że mi się tu spodoba. 
     Zostałyśmy z Natalią w Warszawie z zamiarem kupna dla niej okularów, chociaż w Złotych praktycznie nic nie było. Temperatura zdecydowanie była dziś za wysoka, nie dało się przeżyć. Takie wypady nie są dla mnie, oj nie. Później na Gocławek i chociaż mój autobus był już prawie na przystanku, to stwierdziłyśmy że pojedziemy sobie tym, który będzie za półtorej godziny. Jesteśmy taaakie leniwe. No comment. 
     Więcej nie jadę do Warszawy (bolą mnie stopy, kto chce mi zafundować masażyk?), chociaż i tak już mamy plany na następną wycieczkę. Parku Skaryszewski, PRZYBYWAMY! A jutro wraca tata, ale tylko na kilka godzin, bo razem z mamą wyjeżdżają znów do Niemiec w niedzielę rano.

KTO MI KUPI MISIA? TAKIEEEEGO DUŻEEEEEGO! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz